Serwis używa cookies. Wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zapoznaj się z polityką cookies. x

Podejmując walkę z żywiołem, pokonuje słabość swych mięśni, zwycięża w zmaganiach...”

Ernest Hemingway

PR 13.03.2022

21.03.2022

 


"Dziś rano jak codziennie (oprócz dni wycieczek oczywiście) dzwonek na pobudkę zadzwonił o godzinie 7:30. Jest to najpierw 3-5 sekundowy dzwonek szkolny, po którym rozlega się wspaniała muzyka, a następnie słychać cudowny głos pana Bola. Muzyka codziennie jest inna, czasami nawiązuje do tego co się będzie działo danego dnia, a nawet raz było to sto lat śpiewane przez ówczesną 2 wachtę. W większości przypadków jest to albo muzyka wybrana przez pana Bola, albo prośby (requesty) 2 wachty. Dzisiaj leciała piosenka "Kolorowy wiatr" z bajki Pocahontas, a potem słodki głos pana Bola powiedział "pobudka minionki..." (nie pamiętam więcej, bo poszedłem spać od razu). Mimo że w teorii wszyscy powinniśmy się obudzić, to raczej mało osób wstaje na dźwięk pobudki, ponieważ większość woli ją zignorować kładąc poduszkę na głowę i iść spać na kolejne 25 minut, a reszta załogi nie śpi już od prawie 4 godzin. Nawet fakt, że 3 wachta (moja obecna wachta) posiada możliwość zjedzenia śniadania samemu przed wszystkimi, to i tak sen wygrywa z większością i zamiast zjadania ciepłej i świeżej jajecznicy wybieramy, żeby potem liczyć, że zostanie cokolwiek dla nas siedząc przy stole w 8 osób i kończąc na zjedzeniu suchego chleba z masłem i serem jeszcze z Polski. Po tych pięknych i jakże potrzebnych nam do życia 25 minutach snu słychać kolejny dzwonek, na którego dźwięk zrywają się z koi wszystkie nieobudzone wcześniej osoby. Jest on prawie taki sam jak na pobudkę, lecz różni się komunikatem. Po tych 5s zamiast słodkiej muzyczki słychać tylko ostre i twarde "pięć minut do bandery". Jest to moment, kiedy każdy albo wstaje i ze sklejonymi oczami od snu sięga po tzw "koszulkę firmową" (jest to biała koszulka z logiem Niebieskiej Szkoły z przodu i napisem "STS Fryderyk Chopin Crew" z tyłu), albo szybko biegnie do pokoju się przebrać. Po około 4,5 min wszyscy są już ustawieni w dwuszeregu wachtami na rufie. Oczywiście nikt nigdy się nie spóźnia, no chyba że się spóźni, ale to tylko wtedy. Bandera sama trwa ok 5 min, podczas niej podnosimy banderę (flagę polski), a kapitan mówi nam różne ogłoszenia i czasem czytana jest też poczta statkowa. Dziś po podniesieniu banery kapitan wyszedł na środek jak zawsze i zapytał się czy wiemy, czemu nie popłyniemy na plażę. My oczywiście nie wiedzieliśmy, lecz padły jakieś pomysły. Najbardziej sensownym pomysłem wtedy była pogoda (jak to na Karaibach bywa nie było poniżej 20°, ale za to były czarne chmury i ogólnie popadywał od czasu do czasu deszcz), bo jednak nie była piękna, ale nie była to odpowiedź, o którą kapitanowi chodziło. Po chwili ciszy pan Skwara powiedział nam odpowiedź i była ona bardziej poważna niż myśleliśmy. Otóż wachta kotwiczna w nocy źle przycumowała jeden z pontonów do łodzi i z tego powodu uderzył silnikiem w kadłub statku i uszkodził cały silnik. Z tego powodu zostaliśmy tylko z jednym sprawnym pontonem, co oznaczało, że zwożenie nas na ląd byłoby bardzo czasochłonne i niewygodne dla wszystkich. Kapitan prawdopodobnie miał dużą ochotę na tę jajecznicę, bo powiedział, że poda nam więcej informacji po śniadaniu, więc zakończył banderę swoim "smacznego", czyli znakiem, że teraz można już odejść i pójść jeść. Wszyscy zabrali się jak najszybciej, żeby iść zjeść pyszne śniadanie zrobione przez naszego kuka Szakę i jego dzisiejszy kambuz (Karolina "Karotka" Kuźniak, Szymon Piela i Zuzanna Łaszczuk). Był to tzw zestaw nr 1 (przeważnie podstawy, czyli chleb, masło, ser, szynka, pomidor, jakiś keczup/dżem i słona herbata) i do tego jajecznica. Nie wszyscy pojawili się na śniadaniu, lecz nadal był ścisk. Po śniadaniu była chwila przerwy (na której zacząłem pisać ten PR), którą ucięła zbiórka na rufie. Na rufie kapitan przekazał nam, że naprawa silnika potrwa długo i żebyśmy mieli nadzieję, że zdążą z tym do Jamajki. Potem powiedział, że mamy dzień wolny i żebyśmy się uczyli do egzaminu na koniec. Egzamin ma się składać ze "światełek", locji i nawigacji. Wszyscy rozeszliśmy się pod pokład i zabraliśmy się za swoje sprawy. Niektórzy zaczęli robić rejony, a inni poszli dalej spać, a jeszcze inni rozwieszali wczorajsze pranie. Każdy coś robił. To wszystko wydarzyło się mniej więcej do 9. Około pół godziny później bosman i jego 8-osobowa ekipa zabrała się za wymianę zapasowego żagla bombramkliwra na oryginalny, teraz już zszyty żagiel, a w tym czasie mechanik zabrał się za naprawdę silnika. 1 wachta kontynuowała kręcenie swojego filmu wachtowego, a 3 wachta kończyła go montować. Dzisiejszy dzień był raczej leniwy dla większości. Do obiadu nic się prawie nie działo. Obiad był około 14. Na dźwięk dzwoneczka kambuzowego zbiegła się chmara ludzi głodnych na pyszny obiadek. W trakcie obiadu było bardzo zaskakujące ogłoszenie, iż od teraz (godziny 14:30) będą nas zwozić na ląd. Mechanikowi udało się naprawić silnik pontonu, co było zaskakujące po tym co mówił kapitan rano. 15:30 wypłynął ostatni ponton z pierwszego rzutu, kolejne wypływały o każdej parzystej godzinie. Po zjechaniu na ląd witał nas jeden z tubylców. Dzień wcześniej zaprzyjaźnił się z załogą. Na imię miał Alejandro. Lecz przywitał się tylko i pojechał sobie. Po zejściu na ląd mieliśmy czas do 19. Cała załoga podzieliła się na kilka grupek i rozeszła się po mieście. W przeciwieństwie do wczorajszego dnia większość rzeczy była zamknięta z powodu niedzieli. Większość z nas skończyła szwendając się po mieście, jedząc w jakichś barach z głośną muzyką. Czekaliśmy tam tyle, ile się ściąga ok 2 odcinki na Netflixie albo 6 piosenek na Spotify (co z prędkością Internetu tutaj jest całkiem sporo). Gdy wybiła 18 większość z nas kończyła pisać z rodzicami i udała się w stronę kei. O 18.05 przypłynął pierwszy ponton powrotny, niestety kursował tylko jeden, więc zwóz na statek trwał dłużej niż zwykle. W jednym kursie mogło pojechać max 6 osób. Końcówka dnia minęła spokojnie. Większość przed 22 już spała, a ci, co nie spali, siedzieli w messie albo w klasie i rozmawiali. Ogólnie dzień zaczął się spokojnie, a skończył przygodą.
"Lepiej na statek się nie spóźnić niż przez zadanka od kapitana całe dnie bluźnić"

Antoni Wicik, Julia Piołun-Noyszewska, Michalina Tężycka"

Rejestracja uczestników

Zapisz się na rejs

Terminarz
rejsów

Sprawdź dostępne terminy

Program dofinansowań

Poznaj możliwości dofinansowania

Moja przygoda
z Niebieską Szkołą

Obejrzyj filmy i zdjęcia,
przeczytaj wspomnienia...

Z tego rejsu wrócili dorośli ludzie, w których wciąż pozostała dziecięca ciekawość świata.”

ZOBACZ